• Autor:Jan Fiedorczuk

Antysystemowość się przeterminowała

Dodano:
Antyrządowy protest KOD i opozycji w Warszawie Źródło: Flickr/Platforma Obywatelska RP/CC BY-SA 2.0
TAKI MAMY KLIMAT || W 2015 roku wszyscy chcieli zmiany – PiS-owcy, Korwinowcy, lewica, a nawet wyborcy samej PO. Dzisiaj po tych wywrotowych nastrojach nie pozostał ślad. Polacy chcą spokoju, a nie nowej rewolucji. W tych warunkach PiS staje się dla wyborców naturalnym obrońcą status quo.

Opozycja od czterech lat rozpaczliwie poszukuje afery, która obali PiS. Jak nie Srebrna, to rzeź dzików, jak nie dziki to wiceminister Piebiak, jak nie Piebiak to paragon Budki itd. Jak słusznie zauważył Piotr Semka w jednym z ostatnich numerów „Do Rzeczy”, partie stanęły przed zadaniem niewykonalnym – prowadzeniem kampanii wyborczej po czterech latach nieustającej kampanii.

Problem w tym, że rządy nie upadają przez afery. Nawet PO-PSL nie oddało władzy przez sprawę słynnych podsłuchów. Nagrania z Sowy i Przyjaciół były jedynie gwoździem do trumny, a nie samą trumną.

Nowa opowieść PiS-u

Aby partia straciła władzę, po pierwsze obietnica jaką składała Polakom, musi przestać działać. Może to być obietnica modernizacji, stabilizacji, obrony wartości, zamożności – to nie ma znaczenia. Po prostu opowieść partii przestaje rezonować na społeczeństwo. I wtedy pojawia się drugi czynnik – to partia opozycyjna występuje ze swoją obietnicą, która zaczyna być bardziej atrakcyjna dla wyborców.

Wszelkie afery to jedynie wisienka na torcie, która dobija daną ekipę. Dlatego PiS stracił władzę w 2007 roku – źle odczytał nastroje. Gdy wszyscy chcieli stabilizacji, PiS chciał kontynuować antyestablishmentową rewoltę i nadal obiecywał zwalczanie układu, dzięki czemu wygrał wybory dwa lata wcześniej. Opowieść PO o „dusznej atmosferze IV RP” oraz obietnica spokojnej konsumpcji i wzrostu PKB była w tamtym czasie bardziej atrakcyjna. Po prostu. Nie były potrzebne żadne wielkie afery.

I tutaj pojawia się główny problem opozycji. Co prawda dawna rewolucyjna narracja PiS-u z 2015 roku już się wyczerpała, ale tym razem kierownictwo partii zdaje sobie z tego sprawę i nie zamierza popełnić błędu z 2007 roku. PiS zaproponował Polakom nową opowieść, którą ci – tak się przynajmniej wydaje – masowo poprą w najbliższych wyborach. Po drugie, co może być nawet gorsze, Koalicja Obywatelska sama nie posiada żadnej opozycyjnej narracji. Nie jest w stanie Polakom niczego obiecać. Nawet gdyby Kaczyński potknął się o własne nogi, to bardzo możliwe, że Schetyna owego potknięcia nie potrafiłby wykorzystać.

Zmiana klimatu

Wybory w 2015 roku były nad wyraz ciekawe. Z jednej strony przyniosły nam sukces haseł antysystemowych, z drugiej natomiast znaczący spadek poparcia dla starych partii będących symbolami III RP – SLD i PSL-u (wszak ludowcy ostatkiem sił przekroczyli próg).

Sukces Kukiza i naprawdę niezły wynik partii Korwin-Mikkego (4,76 proc.) w 2015 roku były wyrazem szerszej tendencji. Przez Polskę przetoczyła się wtedy fala buntu, niezadowolenia i chęci zmiany, a że u władzy była Platforma, to w naturalny sposób w nią uderzyła ta fala.

To wtedy w internecie pojawiały się dosłownie dziesiątki stron „demaskujących” rządy PO, wtedy nośne stały się hasła antysystemowców, wtedy rozbłysły takie „gwiazdy” jak Marian Kowalski czy Grzegorz Braun. To zjawisko buntu na zastaną rzeczywistość było powszechne i obejmowało nie tylko prawą stronę, czego przykładem mogła być niechęć wyborców lewicowych wobec SLD, która skrystalizowała się w partii Razem, czy nawet partia Nowoczesna, która była przecież pewnym wyrazem buntu wyborców liberalnych wobec samej PO. Sam znałem osoby, które przez lata głosowały na Platformę, ale w 2015 roku zdecydowały się oddać głos na partię Petru, gdyż „PO ich zawiodło”.

Symbolem tamtych szczególnych, quasi rewolucyjnych czasów był działacz LGBT Krystian Legierski, który podczas jednego z programów telewizyjnych oświadczył, że w zbliżających się wyborach poprze Andrzeja Dudę przeciwko Bronisławowi Komorowskiemu, gdyż, jak tłumaczył, ze strony ówcześnie urzędującego prezydenta nie może oczekiwać wsparcia.

Cisza i spokój

Aktywista LGBT publicznie popierający kandydata PiS-u jest jednak dzisiaj trudny do wyobrażenia. Dlaczego? Ponieważ urok fali buntu już bezpowrotnie przeminął. Klimat lat 2014-2015 już dawno prysł. I nikt z tego nie zdaje sobie lepiej sprawy niż największy beneficjent tamtych czasów. Wszak PiS już nie jest partią rewolucji za jaką postrzegano ją jeszcze te cztery lata temu. Po pierwszym burzliwym okresie swych rządów Prawo i Sprawiedliwość przeistoczyło się w partię spokojnej konsumpcji. Lub też (jakby to mógł ująć ktoś złośliwy) – ciepłej wody w kranie.

Zrezygnowano z dalszych zmian w sądownictwie, przycichł spór z Unią Europejską (w relacjach z Niemcami doszło nawet do – co prawda drobnego, ale zawsze – zbliżenia), a o repolonizacji mediów już nikt w obozie władzy nie chce słyszeć. Schowano również radykalniejszych polityków (a Krystynie Pawłowicz w ogóle podziękowano za współpracę).

Na pierwszy plan wybito wszelkie socjalne transfery dokonane w ostatnich lat przez partię Kaczyńskiego, ekipa rządząca podkreśla, że udało jej się doprowadzić do prawdziwego precedensu – zrównoważonego budżetu, co ma sugerować wyborcom, że to PiS jest tą partią odpowiedzialną i rozumiejącą jak działa gospodarka. Ekipa rządząca podkreśla narrację dot. „przywracania godności” polskim rodzinom, opieki państwa i ścieżce, która nas wiedzie do polskiego modelu dobrobytu. Ot sielanka – cisza i spokój. Nic tylko usiąść na trawie i konsumować owoce pisowskiego dobrodziejstwa.

Dlatego też swoim oponentom PiS zarzuca, że dążą do rewolucji w Polsce, podkreślając, że jedynie partia Kaczyńskiego gwarantuje Polakom spokojny rozwój. Jakaż to zmiana do rewolucyjnych nastrojów z 2015 roku.

Polacy nie chcą rewolucji

Na to nakłada się jeszcze inne zjawisko, o którym pisałem, kilka miesięcy temu w tekście "Koniec złowrogiego Kaczyńskiego". Otóż Polacy przestali się obawiać prezesa PiS. Snuta przez lata opowieść o mrocznym Kaczorze-dyktatorze po prostu przestała przystawać do rzeczywistości. O ile jeszcze wiele osób mogło w nią wierzyć w roku 2015, może nawet 2016, o tyle teraz Polacy traktują prezesa PiS jako normalnego polityka - część go lubi, część nie, ale nikt już nie widzi w nim symbolu czystego zła.

Dodatkowym ciosem dla opozycji jest również pewien czynnik psychologiczny - otóż przez całe lata głosowanie na PiS było swoistym tabu. Nie wypadało się do niego przyznać "w towarzystwie". Ten mechanizm, który tak długo działał na korzyść PO, też już jest nieaktualny. Jeżeli ktoś chociaż raz zagłosował na partię Kaczyńskiego to tabu zostało złamane - o wiele łatwiej będzie mu to samo zrobić przy kolejnych wyborach. Jak to ujęła niedawno jedna z gazet: "PiS stał się mainstreamem". To prawda, PiS z "partii dla oszołomów", stał się partią masową. Już nie tylko głosują na niego miliony Polaków (tak było zawsze), ale po raz pierwszy miliony się tego nie wstydzą.

Ostatnie badania opinii publicznej jedynie potwierdzają, że wśród Polaków zapanował w tym względzie nowy trend. Otóż z ostatniego sondażu CBOS wynika, że po premierze i prezydencie to właśnie Kaczyńskiemu najbardziej ufają Polacy. Co więcej, z opublikowanych ostatnio badań robionych na zlecenie Interii możemy wyczytać, że zdaniem Polaków to PiS jest największym gwarantem praworządności w Polsce.

Oczywiście sondaże sondażami, a życie życiem. Badania mogą się zmienić i należy podchodzić do nich z dystansem. Chodzi tu jednak o wskazanie długotrwałej tendencji - brak zaufania i łamana praworządność to były dwa motory, za pomocą których opozycja chciała w Polsce wywołać rewoltę, która doprowadzi do upadku PiS. Tymczasem sami Polacy od dawna pokazują, że żadnej rewolucji sobie nie życzą.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.


Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...